Chingalia? – Grać lub zwiedzać – Rodzinka.mc – Pyszna mieszanka
W stolicy hazardu, Makao (lub Makau) zamieszkaliśmy na dwa dni z Andre i jego rodziną – żoną i dwiema małymi córeczkami. Andre był wspaniałym gospodarzem i pomimo obowiązków zawodowych oraz rodzinnych znalazł jeszcze czas, żeby zabrać nas na wieczorny spacer po mieście. Trzeba przynać, że Makao zarówno mnie, jak i Marka poprostu oczarowało. Może to trochę kwestia tego, że jesteśmy poza domem już dwa i pół miesiąca, i wszystko co trochę bardziej znajome wydaje się bardzo bliskie sercu. A może należy przynać, że Makao jest w swojej dziwnej mieszaninie chińsko-portugalskiej i, co tu kryć, międzynarodowo-hazardowej kultury po prostu piękne, egzotyczne i fascynujące.
Wesoła gromadka po pysznej kolacji. Zaraz położymy dzieci spać i ruszymy na miasto.
Chyba najbardziej fasadowa atrakcja turystyczna Makao. Hyhyhy…Fasadowa…
Makao to oficjalnie rzecz ujmując Specjalny Region Administracyjny Makau – jeden z dwóch specjalnch regionów Chińskiej Republiki Ludowej. Oznaczo to, że Makao to takie Chiny-nie Chiny, bo ma osobną administrację, rząd, politykę gospodarczą, walutę, politykę celną, policję, wyznacza też własnych delegatów na międzynarodowe wydarzenia. Za politykę zagraniczną i obronę tego terenu odpowiadają jednak Chiny. Do 1999 roku Mako należało do Portugalii, a do 2049, czyli przez 50 lat na mocy wynegocjowanego traktatu ma być tym czym jest – kawałkiem Chin – nie Chin o dużej dozie autonomii. Nie obejmuje go np nasz "ulubiony" Wielki Firewall Chiński – internet jest dostępny prawie na każdym kroku, a strony takie jak Google nie są blokowane.
Buddyjska świątynia w wersji mini, a tuż obok stary mur niegdyś oddzielający portugalską część miasta od chińskiej.
W starej części Makao czułam się jak w starym, europejskim mieście – niewysokie budynki, kościoły, parki i mnóstwo turystów i tylko tych z Chin jakby więcej ;). Miasto warto zwiedzać wieczorem, kiedy już wszyscy inni pójdą przegrywać pieniądze w kasynach. Wieczorny spacer z Andre do ruin Katedry św. Pawła, stojącej za nimi świątyni buddyjskiej, poprzez piękne uliczki z kolonialnym zabudowaniem był naprawdę wspaniałym przeżyciem. Nie bez powodu starówka Mako wpisana została na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Wśród miejscowych panuje lekka nostalgia za czasami portugalskimi i chętnie eksponują kolonialne pozostałości.
Druga twarz Makao to olbrzymie kasyna, wieże, podświetlone mosty i wielkomiejskość. Przed kasynami w rytm muzyki wystrzeliwują strumienie wody z fontann, wnętrza i fasady opływają "złotem", olbrzymie cielska hoteli błyszczą neonami. Za wielkie sumy można tu…no prawdopodobnie można wszystko co się tylko zechce. Ale jest też wersja dla uboższych – busik spod stacji pociągów zabierze Cię za darmochę prosto do kasyna, gdzie będziesz mógł przegrać swoje, w pocie czoła zarobione, pieniądze. Opcja dla optymistów – wygrać mnóstwo kasy i żyć jak król. Może i kasyno zawsze wygrywa, ale z drugiej strony, żeby wygrać trzeba kupić los i do odważnych świat należy. A może jednak lepiej nie grać w karty i mieć szczęście w miłości…przysłowia sprzeczne są, więc do kasyna na wszelki wypadek się nie wybraliśmy. Zwłaszcza, że w Makao byliśmy krótko i szkoda nam było nawet nie tyle pieniędzy, co czasu. No dobra, pieniędzy też ;).
Kasyno Grand Lisboa. Nie największe w mieście, ale najbardziej…najbardziej…No po prostu najbardziej 😉
Poszliśmy za to do bardzo pięknego parku, gdzie w cieple, ale i w cieniu drzew bambusowych rozwaliliśmy się w czarującym zakątku i zabraliśmy za uzupełnianie luk w lekturze. Obejrzeliśmy również muzeum miasta, niewielkie, lecz bardzo sympatyczne. Zawiera ciekawe połączenie motywów buddyjskich i chrześcijańskich, portugalskich i chińskich, a z tarasu można spojrzeć na panoramę miasta. Drugiego wieczora wyskoczyliśmy z Andre na "browczyk na ławeczce", czyli pojechaliśmy przez jeden z trzech mostów na należącą do Makao wyspę Taipa. Spokojne miejsce, gdzie można zjeść lokalne przysmaki i znów łyknąć trochę kolonialnego klimatu uliczek. Naprawdę przyjemnie było tak posiedzieć, pogadać i przez chwilę nic nie robić, nigdzie nie pędzić. Nawet kasynowe molochy wyglądały trochę lepiej.
Kasyna. Już jest ich za dużo, a budują nowe. Pierwsze z prawej to "Venetian". Podobno w środku pływają gondole.
Następnego dnia mieliśmy ruszyć spowrotem do Chin, jednak najpierw Andre zabrał nas do knajpki, gdzie podają regionalne jedzenie z Makao. Zderzenie smaków i aromotów – kuchni chińskiej i portugalskiej – pięknie podsumowało naszą wycieczkę. Krewetki w cieście, potrawka z dorsza, zupa warzywna, sałatka z pieczonymi sardynkami i kurczak w lekko pikantnym curry. Pyyyyycha. Skoczyliśmy też na przechadzkę do budynku miejscowego teatru oraz pięknej biblioteki miejskiej, gdzie niestety nie można było robić zdjęć.
Zabawne jak mieszczą takie duże ryby do tych małych puszek. Pewnie kurczą się przy marynowaniu.
Makao z pewnością warto odwiedzić. Tu jest innaczej niż wszędzie. To nie są Chiny, to nie jest kolonia, to nie jest Portugalia, to jest unikalna mieszanka tego wszystkiego z dodatkiem współczesności, która może czasem kole w oczy, ale też stanowi o magii miejsca. Szczypta tego, szczypta owego i mamy niezwykłe, skomplikowane i wyrafinowane jednocześnie danie w postaci Makao.
Nie zawsze wychodzimy na miasto po zmroku, ale jak już wychodzimy to…świeci się 😉
Ania